Frühstück muss sein!

9/25/2014

Frühstück muss sein!

...czyli: Śniadanie musi być!

Kiedy jakiś czas temu zobaczyłam drewniane warzywa i owoce, zestawy śniadaniowe i obiadowe - a poszczególne produkty pokawałkowane i połączone za pomocą rzepów, dzięki czemu można je kroić jak prawdziwe produkty spożywcze - wpadłam w zachwyt... Nie dość, że drewniane, to jeszcze wprowadzające pojęcie "zabawa w dom" na wyższy level! Zechciałam sprawić synkowi choć jeden zestaw. Na początku myślałam o warzywach lub owocach. Potem o zestawach śniadaniowych (najczęściej w konfiguracjach: pieczywo, jajko, ser, jakieś mięso) czy pizzy (to już bardziej dla mnie i małżonka, jak mniemam ;)). Przeglądałam głównie ofertę marki Plan Toys, wciąż nieprzekonana co do wyboru. Do czasu, kiedy usłyszałam o niemieckiej firmie Erzi, która także produkuje podobne drewniane zabawki. Z tą różnicą, że te - przynajmniej wg mnie - wyglądają nieco bardziej realistycznie, ale wciąż dziecięco (W moim odczuciu Plan Toys proponuje bardzo zaokrąglone warzywa i owoce. To, oczywiście, ma swój urok, ale szukałam dla synka czegoś bardziej... poważnego [?]). 




Porównałam zestawy śniadaniowe obu firm i Erzi wypadła w moim oglądzie lepiej. Niemal każdą rzecz można było pokroić (poza nożem i deską do krojenia, rzecz jasna) i układać w różnych konfiguracjach. Poza tym (chyba właśnie to sprawiło, że zwróciłam na tę firmę uwagę), mają w ofercie zestawy odwzorowujące w drewnie kultowe produkty; znajdziemy tu m.in. słoik Nutelli, herbaty Teekanne, deserki Monte, cukierki Nimm2 czy - mój totalny faworyt - pudełeczko Toffifee. Prócz tego cukier w kostkach, opakowanie jajek (Jak prawdziwe!), oliwę z oliwek, tabliczki czekolady, mozzarellę z pomidorami w puszcze... Zawrót głowy!


Zestaw śniadaniowy Erzi okazał się hitem! Synek niemal codziennie rano przybiega do pokoju, ściskając pudełko w rękach, po czym - ulokowawszy go na stoliku czy kanapie - wyciąga poszczególne produkty i zabiera się za krojenie. Gdy skończy (a ja trochę pomogę z układaniem kanapek), razem z miśkami zajadamy się smacznym śniadaniem godnym Zagubionych Chłopców.


Ciekawostka/trik: środkowy plasterek salami złożony z pomidorem wygląda jak plaster mozzarelli! ;)


Plusy:
 - materiał (drewno)
 - design (Świetne odwzorowanie kształtów i kolorów - brawa za dobranie żółtych rzepów do jajek - świetnie tworzą żółtka! Realistyczne, ale nie pozbawione uroku zabawek dla dzieci. Wykonane z dbałością o szczegóły, bardzo porządnie, po niemiecku, chciałoby się powiedzieć ;))
 - względy praktyczne: w bezpieczny sposób dziecko uczy się obsługi noża; a złożone przez malca zabawkowe kanapki podarowane rodzicowi z uroczym "Maś!"... Już niedługo młodzian będzie potrafił sam zrobić sobie kanapkę!
 - chyba najważniejsze: zabawa (Ile frajdy daje cięcie, ponowne składanie i znowu cięcie! Tworzenie kanapek i karmienie nimi maskotek, wydających dubbingowane "Mlask, mlask!"!)

+/-
 - rzepy i składanie kanapek - i plus, i minus, zależnie od podejścia. Dla mniejszego dziecka może być problematyczne dobranie plastra sera/salami/pomidora z odpowiednim rzepem. Wiadomo: ostre do miękkiego i odwrotnie, inaczej nie będzie się trzymało. Może to być jednak świetny przyczynek do nauki posługiwania się rzepami właśnie. Starsze dziecko nie będzie już miało takich problemów.
 - cena - dla jednych za wysoka, dla innych w sam raz; trzeba jednak pamiętać, że płacimy za materiał (Drewno!), pomysł i wykonanie. A tym nie można niczego zarzucić. Poza tym... Drewniane zabawki są drogie, po prostu...

Minusy:
 - zapach (Farba? Klej? Lakier? Synkowi chyba nie przeszkadza, bo nie zauważyłam, by zwrócił na to uwagę, co nie zmienia faktu, że ten zapach jest wyraźnie wyczuwalny.)
 - pudełko (Wykonane z miękkiego kartonu, przez co mało trwałe. Podatne na niszczące działanie małych, szybkich rączek - nasze pudełko zaliczyło już pierwsze naderwanie, nosi też ślady zmięcia...)

Podsumowując, zabawka na plus. Zadowolone i dziecko, i matka. Zapewne największym problemem byłaby cena, ale skorzystałam z okazji zbliżających się urodzin i poprosiłam część rodziny o zrzucenie się na zestaw. (Teraz się zastanawiam, czy nie oszczędzać na pudełko maxi produktów Erzi - super box z mnóstwem produktów, kosztujący jednak ponad 400 złotych... Niemniej - jak to ujęła jedna z pań na Facebooku - warto się zrzucić na coś takiego!)

























somewhere over the rainbow

9/20/2014

somewhere over the rainbow

24 miesiące intensywnego kursu cierpliwości, organizacji, planowania... 24 godziny na dobę skupiania uwagi, szukania chwil oddechu, zatrzymywania się na moment, by za chwilę znów biec w maratonie. Maratonie, którego nazwa brzmi "macierzyństwo".

Jestem zmęczona.

Jednocześnie...

Los zafundował mi 24 miesiące intensywnego kursu miłości. Kursu, który nie skończy się, mam nadzieję, nigdy. Który trwać będzie dłużej niż najlepsza bajka, bo wykroczy poza ostatni klaps filmu, przysłowiowy "happy end".

Ostatniego dnia lata mój synek skończył dwie wiosny.


Wspominałam już (TUTAJ), że chciałam urządzić mu tęczowe przyjęcie urodzinowe. Tak też było. Bo rodzicielstwo jest jak tęcza: może Ci się wydawać, że dni są do siebie podobne, że przygniata Cię monotonia, że ze zmęczenia świat wydaje się taki nijaki, bezbarwny. Ale wystarczy, że zmienisz perspektywę, że weźmiesz do ręki pryzmat i ustawisz pod odpowiednim kątem, a białe światło słoneczne - tak dobre, miłe i ciepłe, ale z reguły niedostrzegalne, spowszedniałe - rozczepi się na 7 (szczęśliwa liczba!) kolorów. Stworzy tęczę...
Dla mnie pryzmatem są niektóre filmy (te krótkie, umieszczone w sieci, również), wpisy na blogach, słowa jakiejś wzruszonej matki, czasami brak tych słów. Niekiedy moje własne oczy działają jak pryzmat - gdy odpowiednio się nastawię, przewartościuję swój sposób myślenia. Zdarza się, że nie jest to takie proste. Że chmury przesłaniają słońce, a padający deszcz sprawia, że świat wydaje się szary i brudny. Czasem muszę wziąć się do roboty, by te chmury przegonić. By promienie przebiły się przez krople. Nie znaczy to, że rzeczywistość od razu będzie sucha i czysta. Ale cieszę się wtedy chwilą i tym, jak deszcz skrzy się w słońcu...
(Poza tym: to tak ładnie wygląda! ;))






Tęczowy tort zrobiłam według przepisu STĄD.
Powstały też tęczowe babeczki, takie jak TUTAJ.









Urodzinowy poranek? Zamiast bitwy na poduszki, urządziliśmy sobie bitwę na balony. W łóżku. By upadki asekurowała miękkość pościeli... ;)







Let's get it started!

















Rodzinne przeglądanie starych fotografii: bezcenne!