ziemniaczane bombki

1/27/2013

ziemniaczane bombki

W przerwie pisania pracy magisterskiej należy się piszącemu smaczny kąsek dodającego krzepy jadła, tudzież zacny kawałek słodkości - a co, od czasu do czasu rozpieścić twórcę należy. Czasem proces kreacji sięga innych aspektów życia. Miło, kiedy panoszy się w kuchni.
Ziemniaczane kulki powstały w okolicach okołosylwestrowych (stąd określenie "bombki" - kulane w towarzystwie pachnącej lasem choinki nie mogły nazywać się inaczej) - znudzeni z Mężem standardowymi ziemniakami postanowiliśmy dokonać pewnej modyfikacji. Już kiedyś widziałam ciekawy przepis - kulki dochodziły w piekarniku, bez tłuszczu. Różnokolorowe - obtoczone albo w czerwonej papryce, albo ziołach... Miały nawet swoją nazwę, którą - jak to ja, przekonana o sile własnej pamięci i otrzeźwiona rzeczywistością - zapomniałam. Niemniej, poszliśmy z Mężem drogą kulinarnej intuicji i wyszło. Polecamy, na przekąskę też się nada.


Ziemniaczane bombki:
 - ziemniaki
 - bułka tarta
 - sól i inne przyprawy (wedle smaku i uznania)

Ziemniaki ugotować (pokrojone w malutkie kawałki dojdą szybciej) w osolonej wodzie. Zgnieść je na puree i, uformowawszy niewielkie kuleczki, obtaczać w tartej bułce wzbogaconej o żądane przyprawy (czerwona papryka, czosnek, zioła, pieprz... co tylko do głowy przyjdzie i w takich proporcjach, jakie uznamy za stosowne). Smażyć na "średnim" tłuszczu (warstwie nieco głębszej, niż standardowo, ale nie głębokim, jak na frytki na przykład). Najlepiej poczekać, aż podsmażana strona zarumieni się - wówczas minimalizujemy ryzyko rozpadnięcia się kulek przy przewracaniu. Smażyć do zarumienienia z każdej strony.

Usmażone bombki nie doczekały się sesji zdjęciowej. To jeden z największych problemów: jedzenie znika szybciej, niż pojawia się flesz aparatu ;-).



zapleciona zakładka

1/13/2013

zapleciona zakładka

Prześlizgnęłam się przez listopad, grudzień, mija styczeń... Pisanie artykułów dla nowo powstałej (w środowisku katowickiej ASP) TUBY, cieszenie się rozwijającym się synkiem i, nieco mniej zabawne, wstawanie do niego w nocy i kołysanie w trakcie dziennych napadów płaczu, wreszcie czytanie... Do tego ostatniego przydają się zakładki. Dużo zakładek... (Też macie ich ogrom? Z jednej strony sympatycznie, z drugiej problematycznie... Mam kilka ulubionych i to je eksploatuje, pozostałe pozostawiając niewykorzystanymi, więc...) Lubię ich używać, lubię je robić. Lubię na nie patrzeć, kiedy czuję się chwilowo zmęczona lekturą, ale wiem, że za moment do niej wrócę. Koleżanka z grupy miała urodziny, co stanowiło wspaniałą wymówkę dla zmaterializowania jednego z pomysłów. Efekty?