pokój Lady Marion - projekt

2/27/2016

pokój Lady Marion - projekt

Masz prawie 30 lat i szukasz mieszkania. W dowodzie nazwisko męża, w domu trzylatek, w brzuchu kolejny maluch. Nie jesteś najmłodsza, więc masz wymagania: co najmniej trzy pokoje, cicha i bezpieczna okolica, stosunkowa bliskość do różnych punktów strategicznych (przedszkole, lekarz, sklep, poczta, przystanek i tak dalej) i stan pozwalający na przeprowadzenie w miarę szybkiego remontu (to już nie te czasy, kiedy z wybrankiem życia mogliście obiecywać sobie miłość, rysując farbą serca na ścianie i przez kilka tygodni bawiąc się w budowlankę; wizja tańca małych skrzatów wśród pyłu i kurzu skutecznie zniechęca Cię do remontu generalnego).

Masz prawie 30 lat, szukasz mieszkania i czujesz się jak francuski piesek. Albo co najmniej jak Złotowłosa.

Tu nie, bo za ciasno. Tu nie, bo prysznic. Tu nie, bo parter. Tu nie, bo blok dziesięć pięter. Tu nie, bo głośno. Tu nie, bo zazadek. Tu nie, bo...

Przeglądasz oferty i szlag Cię trafia. A gdy w końcu znajdujesz tę jedną jedyną, umawiasz się na zwiedzanie, z bijącym serduchem przechodzisz z pokoju do pokoju i wiesz, że "To jest to!", współczesność daje Ci klapsa i/lub przewrotnie śmieje Ci się w twarz. Jesteś już skłonna wrócić do źródeł, cofnąć się do czasów dzieciństwa i zamieszkać w ścisłym centrum miasteczka, w którym dorastałaś, gdy nagle okazuje się - podczas dwudziestominutowego spaceru po tymże centrum - że miejsce w pamięci sielanką tchnące... wymarło. Co trzecia witryna pusta, z szyb krzyczą cudze numery telefonów. Pozostałe albo mają monopol na trunki, albo proponują kopanie ciuszków z drugiej ręki. I chociaż nie masz nic przeciwko second-handom (więcej: nawet lubisz ten dreszcz emocji, gdy wyłowisz coś ciekawego), podskórnie odczytujesz przekaz, obecność takich a nie innych lokali wiele mówi o otoczeniu, zapotrzebowaniu.
Bańka mydlana pęka, kolorowa wydmuszka roztrzaskuje się w palcach. Co z tego, że pieczołowicie pielęgnowana - wystarczył moment, chwila nieuwagi, przypadkowy spacer właśnie.
Już wiesz (ze ściśniętym sercem): nie kupicie tego mieszkania. Choć to nie zazadek, a ścisłe centrum, po raz kolejny zawiniła okolica.
Wiercisz się w krześle jak Złotowłosa; to pod tyłkiem za twardo, to marudzisz na nadmiar poduszek. Masz jednak prawie 30 lat i wiesz, że nie możesz pójść na żadne ustępstwa - tak zgrzeszyłaś, gdy byłaś młoda, teraz nie możesz powielić tego błędu. Tuż przed ślubem odpuściłaś, dla świętego spokoju przystałaś na cudze warunki - z obietnicą, że "zawsze możemy kupić inne/większe/lepsze". Właśnie minął piąty rok, a Ty już rozumiesz, że "zawsze" oznacza "kiedyś" - ewentualne "kiedyś". Zmiana mieszkania to nie zmiana skarpetek. Zwłaszcza z dziećmi na koncie.

Szukasz mieszkania i nie znajdujesz. W międzyczasie jednak marzysz i planujesz, w wyobraźni meblujesz nowe "cztery kąty", szukasz inspiracji, niemal codziennie przed snem rysujesz w głowie obrazki-moodboardy "co-z-czym-obok-czego-jak-i-gdzie". Co prawda nie masz nowego mieszkania, ale masz gotowy projekt, a to już coś. Gdy w końcu zanurzysz łyżkę w tej idealnej owsiance, dzieci nie będą usprawiedliwieniem; z gotową wizją, remont pójdzie szybciej.


OGÓLNY ZAMYSŁ

Tak, wiem, zboczona lub szalona jestem, ponieważ wystrój w zasadzie uzależniłam od jednego przedmiotu: plakatu Agaty Królak "love tove" (który pokazywałam TUTAJ). Kupiłam go dla siebie (zauroczona okładką 24. numeru magazynu "Ryms", poświęconego Tove Jansson właśnie), ale gdy zastanawiałam się nad przestrzenią dla Marion, wydał mi się wyśmienitym jej uzupełnieniem. A że obok niego wisiał sznur bawełnianych kul, przypadkowo idealny dla małej dziewczynki (komponowałam go bowiem na długo nim zaszłam w ciążę)... Zrządzeniem losu całość zgrała się w jedno, dyktując mi warunki. Głównie kolorystyczne.




KOLORYSTYKA

Po pierwsze, love tove - jedna z moich ulubionych grafik. Trochę dziecięca, trochę urocza, niebanalna, oddająca ducha jednej z moich ulubionych autorek, a poza tym... muminki, hatifnatowie, Buka! Ponieważ plakat jest w większej ramie, w środku utworzyłam udawane passe-partout, taką ramkę w ramce - tutaj szarą. Szarości więc, w połączeniu z delikatnym różem - czy to pudrowym, czy przybrudzonym - tworzą bazę kolorystyczną pokoju Marion. Dobrze, by elementy dodatkowe, ozdobne, nawiązywały przy tym do granatu, błękitu, jasnego żółtego czy nieco jaskrawej zieleni - dla złamania "dziewczyńskości" czy "księżniczkowatości" wystroju.


Po drugie, Cotton Ball Lights. Ich sznur przez długi czas opierał się o portret Tove, razem tworzyły całość. Gdy więc zwróciłam uwagę na jedno, naturalnie przeniosłam ją i na drugie. 
"Cottonki" póki co zawisły w kąciku Marion (pokazywałam go TUTAJ); samotna "mama muminków" uśmiecha się delikatnie w przedpokoju, jednak gdy tylko przyjdzie nam urządzać pokoik córci, znów będą razem.
Kolory bawełnianych kul? Beige, mud, shy grey i golden thread, czyli w wielkim skrócie beżowy (wpadający w zasadzie w jasny brąz), brudny brązowy, złocisty i mój ulubiona nieśmiała szarość - momentami różowawy, innym razem wpadający w lila... Kapitalny, bo niedefiniowalny, czający się (jest na dole całkiem po prawej - jaki kolor przypomina Wam w "próbniku"?)...




Ich połączenie wypada bardzo dziewczęco, głównie za sprawą "brudnego różu" shy grey i złotych nitek golden thread. Gdy patrzę na te lampki, a potem na - dajmy na to - leżący obok kocyk Elodie Details, wszystko spaja mi się w całość. Wychowuję wtedy królewnę, to fakt, ale od zachowania równowagi mam przecież inne kolory, prawda?


ŚCIANY

Wpisuję się w trend, ponieważ i ja zaprosiłabym do domu wzorzyste tapety. Do pokoju Marion wybrałabym kolorową, nawiązującą do dzikiej łąki lub czegoś podobnego. Żeby nie przytłoczyć wnętrza, tapeta pokryłaby tylko jedną z krótszych ścian. Pozostałe? Białe, poza jedną dłuższą ścianą albo w błękicie, albo w szarości, albo w naprawdę jasnej żółci.


1 | 2 | 3 | 4


MEBLE

Mam taką fantazję: blat starej komody, drewnianej (np. takiej jak TU), maluję na biało, a jeden z rogów ozdabiam złotymi kółeczkami-naklejkami. Gałki wymieniam.



Prosty stoliczek z Ikei w kolorze świeżej trawy (obecnie niedostępny w ofercie, ale chomikowany gdzieś przez moją mamę) ozdabiam albo farbą, albo okleiną - tworzę na blacie serwetkę-ramkę.


DODATKI

Mogą albo wzmocnić żądany efekt, albo osłabić (czy nawet zepsuć). Niby drobne przedmioty, niby niewiele znaczące, a drzemie w nich wielka moc. Plakaty, zabawki, tekstylia, lampka czy stolik nocny...
W moim przypadku brak tu jakiegoś konkretnego klucza, poza banalnym "bo mi się podoba". Chociaż nie, kolorystyka jest nieprzypadkowa. Starałam się, by pasowała do ogólnego zamysłu.


1. Tę lampkę nocną zobaczyłam na blogu cacaovo (TUTAJ) i z miejsca się w niej zakochałam. Dostępna jest z różnymi figurkami jako wypełnieniem, ale jelonek... Bambi to Bambi, no!
2. Od jakiegoś czasu lampa Snowpuppe wydaje mi się najlepszą opcją do pokoju dziecięcego. Do tej pory nie znalazłam ładniejszej, która mogłaby tam zawisnąć.
3. Girlanda (na ten moment do powieszenia na koszu Mojżesza). Planuję sama uszyć podobną małej Marion, ta tutaj to cudny twór od Nununu.
4. Łóżeczko. Miło pomarzyć, że coś tak ładnego stanęłoby w pokoju Małej. (Ten kolor!)
5. Domek rodziny Muminków. Ten tutaj to metalowa zawieszka, na choinkę na przykład, mam jednak w domu latarenkę, która go przypomina - świetnie zgrywa się z plakatem "love tove".
6. Drzwi wróżki. Maleńki drewniany gadżet do przyklejenia na ścianę, tuż nad podłogą (albo listwą przypodłogową, wówczas należy zaopatrzyć się również w drabinkę). Jak pobudza wyobraźnię! (Zwłaszcza z dodatkami: pyłkiem, z pomocą którego robi się ślady maleńkich stópek czy buteleczek z mlekiem czekających na odebranie.)
7. Muminkowa pościel. Szaro-różowa albo czarno-biała. Uwielbiam!
8. Świnka-przytulanka rodem z zabawnych opowieści o Lotcie. Urocza!
9. Materac od Numero 74 marzy mi się, oj marzy. Oczyma wyobraźni widzę rozłożone na nim dzieciaki, pod choinką, śpiewające kolędy, przeglądające książki czy zajadające pierniczki. (Gdy się na niego natknęłam w sieci, właśnie trwały Święta...)
10. Poduszka Kalamati - kupiłam ją Małej na katowickich targach designu dla dzieci; na razie cierpliwie czeka na użycie. 

Do tego wykonane przeze mnie poduchy: Tweeddy i śniąca Luna (czyli moja fasolka do karmienia ;)).




duch domu, czyli o sprawach magicznych

2/23/2016

duch domu, czyli o sprawach magicznych

Są takie zdjęcia, od których trudno oderwać wzrok. Są takie miejsca, które wołają, byś je odwiedził. Wnętrza, których szept: Wejdź, wejdź do środka... hipnotycznie rozbrzmiewa w Twojej głowie - jak zaklęcie...

To też chyba magia sprawiła, że ilekroć patrzę na poniższe kadry, odzywa się we mnie tęsknota. Za ceglanymi ścianami, przeszklonym wejściem, kwiecistymi tapetami, podglądaniem ze schodów, co porabia reszta rodziny w pokoju dziennym, długą kąpielą w wannie, która przypomniała mi tajemniczą przygodę jednej z bohaterek mojego dzieciństwa: Martynki...

Ten dom mnie zaczarował.
I choć pokazywała go już Agata (Dziękuję! Dzięki Tobie go zobaczyłam!), dzieliła się nim Kasia, nie mogłam zbyć go milczeniem, nie pokazać u siebie. Zbyt głęboko zaszył się we mnie duch domu, szepcący do ucha: Chodź... No chodź...















 






źródło zdjęć: TUTAJ

kącik Lady Marion (czyli mała dziewczynka w dużym pokoju)

2/22/2016

kącik Lady Marion (czyli mała dziewczynka w dużym pokoju)

Od kiedy dowiedziałam się, że będziemy mieć drugie dziecko, wiedziałam, że w kwestii przestrzeni są dwa wyjścia: albo zdążymy przenieść się do większego mieszkania (tym samym na starcie fundując córci własny pokój), albo urządzimy jej - przynajmniej na początek - kącik w dużym pokoju, obok nas.
Pokój Małego Johna na ten moment jest kompletny, tj. każdy kąt został wykorzystany i wolnych powierzchni  na dobrą sprawę brak. Próby wprowadzenia tam noworodka skończyłyby się na upartym - a przez to nie do końca szczęśliwym - upychaniu mebli czy zabawek.
Skoro, przynajmniej na początku, mała Marion i tak potrzebuje opieki przez całą dobę, nie widziałam najmniejszego sensu w odbieraniu synowi jego królestwa. Sytuacja rodzinna i tak zmieniła się u nas diametralnie, nie chciałam więc mu dokładać; wystarczy, że młodsza siostra zabrała część uwagi rodziców, nie musiała dodatkowo odbierać części życiowej powierzchni. 
Poza tym... Przy drugim dziecku zrobiłam się pewnego rodzaju minimalistką... Łóżeczko? A po co od razu łóżeczko! Kołyska, kosz Mojżesza - nad łóżeczkiem pomyśli się potem. Przewijak-mebel? Ale po co, tylko miejsce będzie zajmował, a tego w nadmiarze nie mamy... Kupiłam przewijak przenośny, materiałowy, na guzik. Gdy potrzeba - rozkładam go na kanapie, u lekarza, w gościach i mogę prowadzić wojnę z bronią biologiczną! Stojak na wanienkę i rozkładanie się z nią co wieczór? Co za marnotrawienie przestrzeni i dokładanie sobie roboty! Umywalka na ten moment zupełnie nam wystarcza!

Kącik Małej Marion usytuowany w dużym pokoju nie przypomina więc typowych kącików noworodkowych. Zabawek nie ma tu prawie wcale (bo i na razie w ogóle nie są potrzebne), są tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Kocyki, z których aktualnie korzystamy, przy kanapie (w nocy łóżku) torba z przybornikiem-kosmetyczką i przewijakiem, z poduszek jedynie Tweeddy, która służy mojemu kręgosłupowi w trakcie karmienia córki. Mogłabym oczywiście powyciągać śpiącą Lunę czy inne poduszki dla małej, tu i ówdzie rzucić maskotkę czy lalę, na półkach poustawiać księżniczkowe figurki od Djeco, ale... po co? Swoimi zakupami czy tworami zdążę się jeszcze pochwalić, nie ma potrzeby prezentować ich tu na siłę. Jedynie sznur "cottonków" przywędrował wraz z koszem Mojżesza do dużego pokoju, by zamieszkać tam wraz z nowym członkiem rodziny.

Stan prezentowany poniżej to stan codzienny, bez specjalnego sprzątania, ozdabiania... Szykowania sesji zdjęciowej. Czyli podobno tak, jak czytelnicy chcieliby widzieć świat blogerów: naturalnie, bez kłamliwego upiększania. Naga rzeczywistość!





Małej Lady Marion pilnuje nie byle kto, ale sam Obi Wan Kenobi! (Niech moc czuwa!)








Drugą część przestrzeni, którą mała Marion zajmuje najczęściej, stanowi kanapa. Poduszki i koce są tu koniecznością - pierwsze wspierają mnie podczas karmienia, drugimi otulam to siebie, to małą.




Gdy wróciłam z córką ze szpitala, czekała na mnie brązowa paczuszka z niedźwiedzią mordką. W środku znalazłam trzeci numer magazynu "Fathers" i płócienną torbę (prezent dla prenumeratorów), do której od razu powędrowały przwijak, tetry i kosmetyczka z kosmetykami i pieluszkami małej. Gdy tylko Marion zasnęła, a Mały John zajął się zabawą z tatą, ja - otulona kocem i z herbatą w ręce - oddałam się lekturze. Rodzicielstwo oczami ojców? Inspirujące!



 

 


A gdy zapada zmrok...



4Design Days & Silesia Bazaar Dizajn - fotorelacja

2/19/2016

4Design Days & Silesia Bazaar Dizajn - fotorelacja

W minioną sobotę wywiesiłam na drzwiach swojej mleczarni tabliczkę "przerwa odchamiająca, nieczynne" i wybrałam się na targi designu Silesia Bazaar Dizajn w ramach 4Design Days, które odbywały się w katowickim centrum kongresowym. W miejscu tym byłam pod koniec ubiegłego roku przy okazji targów dla dzieci (gdy buszowałyśmy ze szwagierką między stoiskami w poszukiwaniu perełek dla noszonych pod sercem pociech) i po raz kolejny uśmiechnęłam się do siebie, dumna, że Śląsk może się pochwalić takim miejscem. Ale do rzeczy (Dosłownie!).




Z racji swoistej chwilowości mojego wyrwania się z domu (mimo pozostawienia zapasów żywieniowych dla córci, czułam podskórnie przymus szybkiego powrotu - ach, matko, ponownie będziesz musiała przechodzić walkę z lękiem separacyjnym: nawet nie twoje dziecko - ty!), nie byłam zdolna w pełni skorzystać z 4Design Days. Wędrowałam więc po hali, zatrzymywałam się na kilka minut, by podsłuchać prowadzone w panelach dyskusje i... robiłam zdjęcia. Mój odbiór wydarzenia był więc głównie wzrokowy, wobec czego to właśnie obrazami się z Wami podzielę.



























Przeglądając zdjęcia można odnieść wrażenie, że panował tam swoisty miszmasz, i choć po części jest to pewna prawda, można było jednak odnaleźć kilka wspólnych mianowników, wydzielić pewne strefy tematyczne pojawiające się częściej: 


Nie wszystko złoto...


...czasem bowiem to i miedź. Modniara, celebrytka. Gdzie się nie ruszysz, możesz się na nią natknąć. (Być może niebawem będzie wyskakiwać z lodówki!) Łatwo o nią zresztą, wystarczy poczuć w krwi testosteron i wybrać się na iście męskie zakupy na dział z rurami. Karolina i Kasia - uważajcie, konkurencja rośnie!
A skoro i miedź, dlaczego nie inne metale? Steampunk miał się na targach bardzo dobrze: od lamp, po biżuterię - z błyskiem i pazurem!








natura w surowej oprawie

Drewno jest w cenie, a stylizacje z jego surowymi elementami popularne. Na 4Design Days połączono dwa w jednym: bogactwo glamour i surowość stylu rustykalnego - łamane przez - scandi. Stoły z kawałków drewna - niezwykle pięknych, bo jedynych w swoim rodzaju - oprawiono w szkło (czasem kolorowe) lub podarowano im metalowe nogi. Nowoczesne formy, miejscami bardzo geometryczne, a jednak zawierające nutę dowolności natury, tę iskrę, która decyduje o wyjątkowości rzeczy. Nieskrępowaną wolnością zdawały się szczycić kępki mchu porastające panele, ale i je - jak opowiadała przedstawicielka firmy - jeden z klientów położył na podłodze i pokrył szczelnie szkłem. Jak drewniany blat zamknięty w pięknie wypolerowanej żywicy: niby diablo naturalne, ale jednak siłą zatrzymane w czasie przez człowieka.








Czym skorupka za młodu...

Podejścia do designu uczymy się przez całe życie, cały czas wyrabiamy sobie swój własny gust. Otoczenie gra tu niebagatelną rolę; kto wejdzie między wrony... Dzieci na 4Design Days miały swój własny kącik twórczy, projektanci prezentowali interesujące pomysły na obuwie czy modułowe meble (czy do domu, czy do przedszkola), a na targach nie zabrakło ręcznie szytych pluszaków czy miękkich poduszek w atrakcyjne wzory. Zabierajmy najmłodszych w takie miejsca - niech chłoną, niech ich wyobraźnia pracuje!












poduszkowce

Wspomniałam wcześniej o poduszkach - były jednym z czołowych przedmiotów oferowanych na targach. Najciekawsze? Te na filiżanki!



 



serce do designu

Walentynki przypadały w tym roku na niedzielę, akurat ostatni dzień 4Design Days i Silesia Bazaar Dizajn. W okresie ekspansji serduszek w formie wszelakiej, i tutaj można było je spotkać. Czy to misternie splecione, czy z tektury (Za piątaka - targowy hit zakupowy!).











I dobrze. Miejmy serce do designu!