w przygotowaniu

8/29/2015

w przygotowaniu

Pewien dorosły facet ma jutro przyjęcie urodzinowe w "stylu budowlanym", a w poniedziałek kończy trzy lata. Rośnie mi dziecko, rośnie... (I jedno, i drugie, ale póki mogę, skupiam się na pierworodnym - wszak jeszcze tylko kilka miesięcy będzie jedynym dzieckiem w rodzinie, niech ten czas będzie dla niego szczególny*.) Uspokajam oddech i klepię się po policzkach dla otrzeźwienia. To nic, że syn mi dorasta, że już trzy lata, że za kilka dni przedszkole, że potem szkoła, studia, praca, żon... Wróć! Zagalopowałam się, czasami za szybko wybiegam w przyszłość, kiedy warto skupić się na "tu i teraz". Na jego dzieciństwie, które przyprawia o uśmiech, kreatywność, aktywizację. Rozwija. Nie tylko jego, przede wszystkim mnie. Dojrzewam razem ze swoim synem...
A jutro...

Jutro zdmuchujemy świeczki i wypowiadamy życzenia...




* Nowy członek rodziny to oczywiście nie powód, by zaniedbywać dotychczasowe relacje z pierworodnym czy uznać, że czas "sprzed" był jakiś wyjątkowy i te dni już nie wrócą. Czas "po" też będzie szczególny, ale na trochę innych zasadach, stąd nasza - moja i męża - taka swoista celebracja bycia rodzicem jedynaka ;).

Manufaktura Miło

8/25/2015

Manufaktura Miło

Dzisiejsze odkrycie. Tzn. manufakturę znam, blog twórców odwiedzam, ale dopiero dzisiaj nastąpił swoisty "boom" jeśli o markę idzie: otworzono sklep internetowy. Lada dzień ruszy sklep, a na razie można podziwiać produkty. Piękne, proste, z naturalnych materiałów, niebanalne, hołdujące skandynawskiemu designowi.

Mam chrapkę na górski szczyt (albo całe pasmo ;)) oraz aparat dla Małego Johna. Jak niewiele potrzeba, żeby uatrakcyjnić wystrój albo nadać charakter kącikowi w mieszkaniu! Śliczności...

Po więcej zapraszam Was TUTAJ.






źródła zdjęć: TUTAJ

jarmark staroci

8/21/2015

jarmark staroci

Piątek, godzina 10:00 rano, centrum miasta, katowicki rynek. Kilka kroków od przystanku tramwajowego stoją naturalnych rozmiarów konne posągi, obłożone zwierciadłami w złoconych ramach. Kroki moje i siostry odbijają się w starych taflach, mijamy pięknie zachowane, zabytkowe meble, by dojść do pierwszych stoisk. A tam - na dywanach, na stolikach, na matach - całe dobrodziejstwo inwentarza: od drobizny, po prawdziwe dzieła sztuki (często dosłownie, zwłaszcza po cenie patrząc).

I edycja katowickiego jarmarku staroci wpierw nas zachwyciła (zachłysnęłyśmy się chyba widokiem tych luster i posągów), następnie nasze miny rzedły coraz bardziej - wraz z kolejnymi słyszanymi cenami. 1200 złotych za porcelanowego pieska, kilkaset złotych za pierścionek, bo srebrny, a bez znacznika, bo pewnie był zmniejszany. Wśród mnogości bibelotów trudno było wyłowić coś przykuwającego uwagę, a nie kosztującego kroci. Jeśli bowiem coś wyglądało porządnie i ładnie, swoje kosztowało. Wiadomo, oddać za darmo nie chcą. Rozumiem, ale jako kupujący... nie byłam zanadto szczęśliwa ;).






Dopiero wracając, omiatając wzrokiem jedno ze stanowisk (przy pierwszym "obchodzie" skwitowane jako "takie sobie") dostrzegłam autka retro, które podobały mi się u innego handlarza. Te nie dość, że były zachowane w lepszym stanie (komplet kół plus względny brak zadrapań i przetarć), kosztowały mniej. Nie zastanawiałam się długo. A gdy miałam już odchodzić, zauważyłam w kącie kawiarkę. Bez nadziei spytałam o cenę.
 - 30 złotych, ale sprzedam pani za 20.
Dwadzieścia złotych! Dwie dyszki za wymarzoną kawiarkę, do której wzdychałam od dawna! (Tak, właśnie wtedy uwolniły się we mnie endorfiny - te, które sprawiają, że kupująca kobieta zamienia się w dziecko biorące w łapki kolejne bożonarodzeniowe prezenty :P)

Summa summarum, wróciłam zadowolona. Im dłużej myślałam o jarmarku, streszczając czy to mężowi, czy szwagierce, co widziałam i oglądałam, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że nie był to czas zmarnowany. Piękne, rzeźbione zwierciadełka przypomniały mi kreskówki z dzieciństwa, stara porcelana i kryształy przyjęcia u zmarłej babci, a opowieści snute przez handlarzy-pasjonatów pobudzały wyobraźnię. Czy wiedzieliście na przykład, że maleńkie porcelanowe figurki, ręcznie malowane (urokliwe, ale dla mnie - laika, nic poza tym), okazały się francuskimi cacuszkami wkładanymi do ciasta - ten, komu trafił się kawałek np. tortu z filigranową postacią, stawał się mistrzem ceremonii. Cudowne, prawda? :)








Uciekaj myszko do dziury...

8/13/2015

Uciekaj myszko do dziury...

Uciekaj myszko do dziury, bo jak cię złapie kot bury... - mniej więcej tak zaczynała się dziecięca przyśpiewka, którą pamiętam z przedszkola (a wcześniej z wieczorów u babci). Możliwe, że nawet uczyliśmy się jej angielskiej wersji; chłopcy występujący w roli kotów, my - dziewczynki - w roli uciekających myszek - taka zabawa z nauką odliczania w obcym języku...

Tyle wspomnienia-skojarzenia. Ostatnio dostałam od mamy duży płat naklejki "tablicowej". W przerwie między kawą a zabawą z synkiem wymyśliłam szybkie DIY: dziurkę na myszy!

Taka dziurka na myszy to nic trudnego do wykonania: wystarczy z papieru samoprzylepnego o właściwościach szkolnej tablicy wyciąć odpowiedni kształt, nakleić go na ścianę i voilà! Myszkę wystarczy później dorysować kredą. Jest to o tyle fajne i zabawne, że nasz sublokator może pojawiać się i znikać, raz nieśmiało wyjrzeć z norki jedynie czubkiem pyszczka, innym razem śmielej objawić się w całej okazałości, a jeszcze kiedy indziej jedynie pomachać ogonkiem na szybkie "cześć". Mały John wymyślił swoją zabawę: wyrysowaną przeze mnie myszkę zmazał, twierdząc,  że poszła spać. Powiedzieliśmy jej więc "Dobranoc!", pilnując, by nie być potem zbyt głośno... ;)



 myszka sprawdza, jak idą postępy w remoncie jej mieszkanka ;)

w mysiej norce można schronić się przed deszczem ;)



Na swoim blogu rodzicielskim (TUTAJ) mam do rozdania 5 takich zestawów mieszkalnych dla myszki :). Może zechcecie przygarnąć sublokatora? ;)

Tekst i zdjęcia zostały opublikowane również na blogu rodzicielskim. Czasem będzie mi się zdarzać powielanie treści - jeśli będą dotyczyły kreatywności czy inspirujących pomysłów i dziecka jednocześnie, musicie mi wybaczyć ;).

kule honeycomb (cz. 2)

8/10/2015

kule honeycomb (cz. 2)

O kulach honeycomb pisałam w poprzednim poście (TUTAJ), dzisiaj chciałam pokazać, jak przeszły egzamin w moim mieszkaniu.

Te kule muszą mieć jakieś otoczenie, same w sobie nie przyciągają tak bardzo uwagi - kiedy stopią się z tłem w jakąś kompozycję, wówczas w pełni można cieszyć się z ich obecności w domu.

Jako że barwą dominującą w przypadku zamówionych przeze mnie kul był pomarańczowy, pierwsze myśli - podczas poszukiwania domowego "pleneru" - powędrowały w kierunku plakatu, który swego czasu kupiłam w manufakturze Runo (limitowana edycja, numerowana, kilkanaście sztuk z błędami w typografii). Ma on tę samą właściwość jak kule honeycomb: świetnie prezentuje się na zdjęciach. Ich fotogeniczność, mam nadzieję, widać na zdjęciach poniżej:








Kule rozgościły się też na moment w pokoju Małego Johna. Kolor pomarańczowy natychmiast skojarzył mi się z Tygrysem, który pilnuje dobytku Młodziana znad jego łóżka.

Dziki (ale oswojony) kot zaakceptował urodzinową dekorację, mogę więc chyba odetchnąć... ;>




kule honeycomb - AchPaper
plakat "Oceniam po okładce" - manufaktura Runo

kule honeycomb (cz. 1)

8/07/2015

kule honeycomb (cz. 1)

Z początku nie byłam do nich przekonana. Oglądałam zdjęcia w Internecie, czytałam o "achach" i "ochach", ale nie rozumiałam trendu. Tym bardziej nie kupowałam pomysłu używania kul jako elementów wyposażenia wnętrz - ok, niektóre ze stylizacji przyciągały wzrok, ale zwykle na tym się kończyło: na stwierdzeniu, że to ładny "obrazek" i przełączeniu strony.
Do czasu.
Zdjęć oglądałam coraz więcej (bo i częściej kule pojawiały się we wnętrzach), w coraz ciekawszych połączeniach kolorystycznych, mariażach faktur i pomysłach na aranżację. Zaczęłam się przekonywać. A kiedy nasyciłam oczy fotografiami z różnych przyjęć, gdzie przestrzeń ponad stołem - zazwyczaj ziejącą pustką - wypełniono "stroikiem" z kul... poszłam na całość. Zamówiłam na urodziny synka pięć kul w różnych rozmiarach. Padło na kolory "bazowe": biel, szarość i czerń, ale nie bez barwnego akcentu: ożywczego pomarańczowego (który stał się motywem kolorystycznym przygotowywanego przyjęcia, o czym pisałam TUTAJ). 

Nim jednak pokażę Wam wycinek tego, co dotarło do mnie w przesyłce, załączam kilka inspiracji. Pooglądajcie sobie "ładne obrazki" ;), które zmieniły moje zdanie co do kul-"miodowych plastrów":


źródło
źródło
źródło

I kilka inspiracji z wnętrz: czy to z pokoju dziecka, czy jako delikatny akcent w kąciku rodzica, czy w ramach dekoracji ślubnej, urodzinowej lub innych chwil świątecznych...


źródło
źródło
źródło
źródło
źródło

(Razem z tym wpisem wpadłam w manierę dzielenia treści na części, jak na filmach - z "uwielbianym" ciąg dalszy nastąpi...
Zatem... Ciąg dalszy nastąpi... :P Stay tuned!)

plakaty Hagedornhagen Copenhagen, czyli dawno temu w trawie

8/05/2015

plakaty Hagedornhagen Copenhagen, czyli dawno temu w trawie

Słychać szelest... Czy to delikatny podmuch wiatru, wprawiający giętkie liście w taniec chlorofilu z tlenem? Czy może ledwie słyszalny trzepot rozedrganych skrzydeł egzotycznego motyla? A może dostojny żuk z pancerzem rozczepiającym światło na tęczę przedziera się przez ściółkę? To, na dobrą sprawę, nieistotne. Zastygasz i w napięciu obserwujesz... Czekasz...

Drobne stworzenia, piękne i delikatne, jednocześnie skonstruowane z inżynierską dokładnością, zachwycające detalami, fizyką ciężaru pyłku, który umożliwia im lot, biologią błonek, które mienią się w słońcu. Maleńkie, ale tutaj - na plakatach marki Hagendornhagen Copenhagen - powiększone do rozmiarów, które - w normalnych warunkach - przyprawiałyby większość z nas o dreszcze strachu. W tym przypadku dreszcze wciąż są: podniecenia...

Razem z mężem oczekujemy pewnego pięknego motyla, który frunie do nas z Danii. Grafiki, której nie można nazwać zwyczajnie plakatem - od początku powstała bowiem z namaszczeniem, jest wysokogatunkową fotografią, zatrzymaniem chwili pstryknięciem palca, mniej drastycznym zamknięciem okazu owada w szklanej gablotce.

Za szkłem powiększającym marki kryje się duet nagradzanych i doświadczonych fotografów: Mads Hagedorn-Olsen i Anders Morell. Hagedornhagen to miejsce, w którym pochylają się nad delikatną materią skrzydeł i gęsią skórką malutkich stworzeń, jakimi są owady. Ich artprinty cechuje wysoka jakość: począwszy od zdjęć (wykonanych kamerą High End, która wyśmienicie oddaje kolory i fakturę), poprzez papier i technikę drukowania. Każdy artprint powstał w limitowanej edycji 2000 egzemplarzy - prawdziwa perełka, "cacuszko", jak powiedziałaby moja znajoma. Artyści (bo trudno nazwać ten duet inaczej) przepięknie mówią o swoich artprintach: one brzęczą z nostalgią i poezją...











Te piękności możecie nabyć również w Polsce - za pośrednictwem sklepu designzoo.pl.

zdjęcia: materiały promocyjne marki

migawki (16) - lipiec 2015 i #wakacyjnekadrydziecinstwa

8/02/2015

migawki (16) - lipiec 2015 i #wakacyjnekadrydziecinstwa

Z przyjemnością wzięłam (czy może raczej: wciąż biorę) udział w projekcie Moniki z wikilistka.pl #wakacyjnekadrydzieciństwa; polega on na tym, by z każdego dnia wakacji zachować przynajmniej jeden kadr z codzienności naszego dziecka. Taki nietypowy, nieustawiany, pokazujący to, co zwykle się pomija lub o czym się zapomina: leniwe poranki w łóżku, szaleństwa z poduszkami, zabawę w przesypywanie kamyczków z samochodu do samochodu, zasypianie z ulubioną maskotką... Chodzi o to, by pod koniec powstała pamiątka dokumentująca nas (czy głównie dziecko - bo to ma być przede wszystkim pamiątka dla niego) w ciągu tych dwóch miesięcy - z naszymi emocjami, minami, fryzurami, zajęciami, kaprysami i tak dalej.
I choć z pasją robię zdjęcia niemal codziennie (dzisiaj znowu zapchałam kartę pamięci ;)), na blogu zdjęć z projektu będzie mało. O wiele za mało, jeśli porównałoby się ilości tu (blog) i tam (karta). Wzruszam jednak ramionami i nie przejmuję się - odkryłam bowiem, że ta codzienność zatrzymana w kadrach jest w dużej mierze intymna, bardzo osobista, taka... nasza. O ile do tego świata mogę wpuścić najbliższych (rodzinę, przyjaciół), o tyle publicznie uwidocznię jedynie wycinek. Wybaczcie, prawo matki ;).

Tymczasem zapraszam na lipcowe migawki.
Było magicznie!



Rośnie mi dziecko, rośnie! ;)








Tęcza zawitała między książki... ;)



Odnośnie zdjęć: w lipcu założyłam konto na Instagramie, tam możecie szukać innych fotografii ;) - zapraszam TUTAJ (odnośnik znajduje się również w ramce po prawej stronie).

To nie koniec "nowin" - w przyszłym roku zostanę mamą po raz drugi, co zainspirowało mnie do stworzenia TEGO-TU-O miejsca w sieci, gdzie będę przelewała swoje okołomatczyne przemyślenia i tym podobne. Tam też będą pojawiały się od czasu do czasu nasze zdjęcia; ponieważ nie chcę się powtarzać "kadrowo", będę próbowała różnicować treści (fotograficzne, ma się rozumieć, bo treści właściwe już zostały w zdecydowanej mierze rozdzielone ;)) publikowane tutaj, na drugim blogu i na Instagramie. Pozostaje mi więc zapraszać Was w każde z tych miejsc - jeśliście ciekawi codzienności naszej rodzinki, oczywiście ;).

Dobrego sierpnia!