smaki: makaroniki

11/15/2014

smaki: makaroniki

Gdybym miała zagrać jakąś serialową postać, wybrałabym Blair Waldorf; nie tylko ze względu na jej świetne wyczucie stylu (i umiłowanie do opasek, które swego czasu i mnie dopadło) - również z uwagi na upodobanie do makaroników. Tym słodyczom naprawdę trudno się oprzeć!

Migdałowy pył zmieszany z pudrowym cukrem i delikatnymi chmurkami białek... Barwne, jak gdyby porwane z kolorowej ilustracji książki dla dzieci - ulubione ciasteczka Marii Antoniny i baśniowych księżniczek...




















Sznur Cotton Light Balls po raz kolejny pięknie wyszedł na zdjęciach... :}

bezy

11/13/2014

bezy

Zdarza się, że zostają mi białka; czy to z obiadu, czy po ugniataniu kruchego ciasta czy kręceniu kogla-mogla... Pierwszym pomysłem na wykorzystanie zawsze były bezy; gdy byłam dzieckiem, moja babcia otwierała u siebie swoistą domową manufakturę i wypiekała po kilka blaszek dziennie, byśmy ja, moja siostra i kuzynki miały zapas świeżych, chrupiących słodyczy. Pamiętam, że trudno było się wtedy dobić do babcinej kuchni, niewielkiej, w całości przesłoniętej cukierniczą alchemią. Gdy jednak udawało nam się przekroczyć próg tego bezowego królestwa, wpatrywałyśmy się jak zaczarowane w podświetlone wnętrze piekarnika, w którym suszyły się efekty żmudnej pracy... Może to wspomnienia długiego wyczekiwania na bezy odsuwały ode mnie pomysł wykorzystania białek właśnie w ten sposób. Ostatnio, zmotywowana raz po raz pojawiającymi się w mojej lodówce luźnymi białkami, zakasałam rękawy i przystąpiłam do działania. Połączyłam kilka przepisów znalezionych w sieci z tym, co zapamiętałam z dzieciństwa - wyszło pysznie! :)




Składniki (na ok. dwie blaszki):
 - 4 białka
 - 250 g cukru
 - łyżka octu (na oko)
 - szczypta soli

Wykonanie:

Białka z dodatkiem soli ubić na sztywno. Następnie - łyżka po łyżce (!) - dodawać cukier, cały czas ubijając. Na koniec dodać ocet i dokładnie wymieszać.

Przełożyć masę do rękawa cukierniczego i z jego pomocą kształtować bezy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Przygotowane w ten sposób włożyć do nagrzanego piekarnika.

Co do czasu pieczenia i temperatury: wszystko zależy od naszych preferencji (i piekarnika, rzecz jasna, bo każdy piekarnik może działać nieco inaczej). Im wyższa temperatura lub dłuższy czas pieczenia - bezy będą bardziej spieczone (mój mąż takie lubi). I analogicznie: im niższa temperatura lub krótszy czas pieczenia: mamy szansę na bielsze bezy. Jedna uwaga: im niższa temperatura, tym dłuższy czas pieczenia i odwrotnie. Bezy powinno się suszyć w piekarniku, zamkniętym lub uchylonym (ja wybrałam drugą opcję). I znów: im dłużej suszymy, tym bardziej wyschnięte i "bezowe" nam wyjdą. Ja uwielbiam bezy "ciągutki", dlatego kilka białych "ciastek" (jak nazywa je mój synek) schrupałam od razu po upieczeniu (choć może w tym przypadku określenie "schrupałam" nie jest do końca adekwatne ;)). Co do konkretów: spotkałam się z zapisem "piec w 140 stopniach przez ok. 45 minut" i - gdzie indziej - "piec w 110 stopniach przez 60-90 minut". Wypośrodkowałam obie wersje i piekłam swoje bezy w 125 stopniach przez ok. godzinę, potem suszyłam w uchylonym piekarniku. 

Gotowe bezy koniecznie trzeba przechowywać w szczelnym pojemniku. Inaczej się zawilgocą i nie będą już takie smaczne...














migawki (6) - październik 2014

11/12/2014

migawki (6) - październik 2014


Październik - miesiąc drążenia dyni, szurania w opadłych liściach, robienia przetworów w kolorze promiennego słońca (w istocie zatrzaskuje się lato w słoikach), wciągania w nozdrza zapachu świeżego deszczu...
Stworzyłam z synkiem stowarzyszenie wędrujących trampek; na nowo odkrywaliśmy parkowe zakątki, obserwowaliśmy, jak przyroda zrzuca letnie balowe suknie i przystraja się z nie mniejszą elegancją w nieco mniej bogate (co nie znaczy mniej strojne) odzienie. (Kiedy piszę te słowa, kasztanowce z mojej okolicy strzepują z gałęzi ostatnie liście; niektóre gatunki drzew jeszcze kurczowo szumią delikatnymi skrawkami żółcieni, czerwieni i pomarańczowych plam, ale i ich czupryny z każdym dniem stają się coraz bardziej przerzedzone...) Otulaliśmy się bawełnianymi kominami po to, by lada moment ściągać kurtki i tańcować w słonecznej poświacie ciepła. I na dworze, i w domu królował kolor pomarańczowy, miejscami złoty (jak polska złota jesień).
Podziwiałam czyjeś portrety uwiecznione na siedzeniach uniwersyteckiej auli (zgrabne tyły głów kilku osób wpatrzonych niewidzialnym wzrokiem w podium), żegnałam się ze smakiem świeżych malin, przypominając sobie, jak przepyszne ją jabłka...
Kraków zwabił zapachem świeżej farby drukarskiej, z Fabryki Dedykacji wyjechała na taśmę książka ze specjalną ilustracją-autografem dla mojego synka - Panie Tomku, jak Pan go wyczuł! Tygrysy to jest to, co Młodzian lubi najbardziej! ;)
Pojawiły się też pierwsze tkaniny sygnowane pohukiwaniem sowy; będą z nich kominy, czapki, koszulki, spodenki... Z szyszek również zawieszki na choinkę czy zimowo-świąteczną girlandę do pokoju synka oraz - ale o tym kiedy indziej - małe torebeczki dla pewnego stworka-maskotki...
Październik inspirował i sprzyjał twórczej pracy - z takim nastawieniem rozpoczęłam listopad.